Mięguszowiecki Szczyt - 2432m SP/TA-001
ech Taterki
Na wstępie chciałem podziękować wszystkim tym z którymi miałem QSO.
W dniu wczorajszym wybrałem się na Mięguszowiecki Szczyt 2432 m n.p.m. zaopatrzony w:
- akumulator żelowy,
- antenę kierunkową Yagi 4 el.,
- TRX
- kable zasilające (el. i ant.)
- statyw
- aparat fot. lustrzankę
- 3 litry wody, a i tak strumienie uzupełniały potrzeby
- odpowiedni zapas jedzenia i czekolad
- polar i kurtka p. deszczowa ciepła.
Wybraliśmy z kolegą (bo samemu się tam nie chodzi, w dwójkę bezpieczniej) drogą wejścia (w przypomnę niektórym co mają pretensje, na szczyt nie prowadzi żaden znakowany szlak !!! tylko ścieżki taternickie i drogi wspinaczkowe):
- z MOKA żółtym szlakiem w kierunku Szpiglasowej przełęczy (ceprostradą), potem dalej szlakiem czerwonym dolinką za Mnichem w kierunku Wrót Chałubińskiego by skręcić w lewo w taternickie ścieżki prowadzące pod Mnicha.
- Dalej przez Mnichowe Plecy, Mnichowe Piargi pod Mnichową Kopę i obchodząc Mnichowy Żleb (będący jakieś 20 m niżej w pionie) na Małą Galerię Cubryńską. Wychodząc ze schroniska sprawdziliśmy w TOPR prognozę i wg. zapowiedzi w rejonie MOKA od 14 g. miały być chmury i deszcze. Wyruszyliśmy z małym opóźnieniem spowodowanym szukaniem Pana od przechowalni, zaginął gdzieś w akcji. Była 6:45. Idąc od Mnichowych Piargów idzie się brzegiem Mnichowego Żlebu który w tym miejscu jest w zasadzie wąwozem o 20 m zboczach. Omija się go pod Mnichową Kopą schodząc jakieś 15 m praktycznie w pionie używając wszystkich czterech kończyn do Małej Cubryńskiej Galerii, by po chwili znowu wspinać się lewą stroną żlebu po którym po opadach piątkowych sączył się strumyk mając również po lewej stronie 200-300 m urwisko o nachyleniu gdzieś 60-70 st. Ruchy musiały być stabilne i przemyślane, tym bardziej że środek ciężkości przez obładowany plecak został znacznie do tyłu przesunięty. Wreszcie Wielka Cubryńska Galeria o nachyleniu jakieś 30-40 stopni wśród rumowisk skalnych. Poszukiwanie ścieżki i kopczyków. W trakcie jednego z odpoczynków miłe QSO z Erykiem (z ręki). Jest małe już opóźnienie. Dochodzimy do żlebu prowadzącego na Hinczową Przełęcz. Żleb jedno wielkie rumowisko, bardzo sypkie. Zgodnie z ustaleniami (literatura, internet i doświadczenie innych kolegów którzy tam byli) pniemy się jego lewą stroną o nachyleniu 50 st. a miejscami używając wszystkich czterech kończyn. Hińczowa Przełęcz 2323 m n.p.m. krótka przerwa - dokładne przyjrzenie się szczytowi Mięgusza aby wybrać optymalną drogę wejścia. Wyciągnąłem aparat i parę zdjęć. Na siebie polar plus kurtka ciepła - wieje. Od słowackiej strony nadciągają czarne chmury. Zgodnie z obietnicą daną Erykowi, krótkie wywołanie (ale bez odzewu, bo w końcu nie jesteśmy przywiązani do naszych TRX'ów). Decyzja, wchodzimy choć widzimy że czasu nie wiele i może się skończyć że będziemy musieli zawczasu zakończyć. Najpierw trawers z małymi 100 m luftami, potem komin o nachyleniu 80 stopni wszystkie kończyny biorą udział a nogi czasami w rozkroku 1,5 m a za plecami (lepiej nie patrzyć) potem mały trawers do końcówki drogi po głazach. Każdy ruch efekt procesu myślowego i niwelacji tego garbu na plecach. Potem znowu kominek by dotrzeć do grani (z prawej 400 m w dół do Hinczowego Stawu a z lewej do MOKA 1000 m) by trochę po trawersować i w końcu znowu do płaskawego szczytu. Wieje już bardzo. A pierwsze chmury dotarły. Klepnięcie głazu na którym jest namalowany słup graniczny i konieczność szybkiego schodzenia. Na radio niema czasu. Na rozkładanie anteny, skręcanie jej, rozwijanie kabli - NIEMA CZASU, poważne niebezpieczeństwo nadchodzi. Schodzę ze szczytu (nie więcej niż przepisy mówią, szukając bezpieczniejszego miejsca) dochodzę do grani chowam się za skałę i wyciągam z kurtki TRX'a robię wywołanie - i od razu przepraszam że rozmawiam z anteny o długości jakieś 20 cm schowany oraz że QSO będą bardzo krótkie. Nie było jak nawet kartki z logiem wyciągnąć - włączam nagrywane w telefonie. W pewnym momencie Eryk mi przekazuje że jakiś Słowak mnie woła - szukam go ręką machając by znaleźć ew. miejsce odbioru. Wołam jako SQ devet maria david neruda portable - nic cisza. Potem jakaś cholera stawia nośną - tak że nie słyszę korespondentów. Przechodzę na 145,500 nikogo nie słyszę to robię wywołanie dokończam parę QSO. Wysiłek wejścia był znaczny - co myślę że było słychać - moją zadyszkę, bo nie zdążywszy odsapnąć od razu były QSO. Czas nagli i aby nie dopuścić do tego że będziemy schodzić w chmurze całkowitej i po mokrej skale od razu schodzimy. Nie mówię o burzy i deszczu - bo to byłaby katastrofa. Tym bardziej że najgorszy odcinek to jest z Mięgusza do Hinczowej. Z resztą cała trasa to nie przelewki - skala trudności przewyższa Orlą Perć i kształtuje się w przedziale od 0+ do 2. Bez lin i asekuracji da się wejść ale wymaga to rozwagi i również się wspinania (dość konkretnego) a w przeciwieństwie do szlaków NIEMA żadnych ułatwień - drabinki, łańcuchy, klamry itp. Jakieś ostatnie 100 m do Hinczowej szliśmy w mleku na 5 m - w sumie dobrze bo luftów nie było widać a tym samym wyobraźnia nie działała. Na Hinczowej przęł. lunęło - schodzenie żlebem praktycznie na czworaka i strumieniu wody który nagle zaczął płynąć żlebem. Grzmi !!! Doskonale wiem co to oznacza. 4,5 godziny idę w strugach deszczu, każdy ruch jest wynikiem jeszcze większych przemyśleń. Docieramy do MOKA, krótkie pożywienie się, telefony do domu że żyjemy, odebrane rzeczy z przechowalni i dalej 9 km deptania do Palenicy Białczańskiej do samochodu gdzie przebieramy suche ciuchy. 200 km trasy i w domu jestem o 23:45. Cała trasa zajęła 14 godzin. deptania.
Bogdanie !!! Przepraszam, bo sprawcą zamieszania byłem w znacznej mierze ja. Ale na wstępie swych QSO przerosiłem i wyjaśniłem dlaczego tak to wygląda. Zagrożenie życia było realne. Cenię swoje życie bardziej niż program SOTA, operatorka czy w ogóle krótkofalarstwo. Mając tam jakieś skromne doświadczenie i w związku z tym możliwość przewidywania co może się wydarzyć nie chciałem ryzykować i zapisać się w statystykach TOPR jako wypadek śmiertelny w górach a w najlepszym przypadku jako źródło interwencji chłopaków z TOPR a tym samym ich narażać na utratę życia czy zdrowia. Trzeba umieć przewidywać i gdyby brakło mi 2 m do szczytu też bym zawrócił ze względu na warunki. Trzeba mieć pokorę do gór - wydaję się mi że ja mam.
Co do kolegi OM6TC/P:
Moja antenka oryginalna o zysku minus ileś tam dBd nie dawała zbyt wielu szans na QSO. Warunki nigdy nie są takie same - część chłopaków pisała tu, że kolegi z OM nie słyszała. Ja to rozumiem. A że część słyszała - mieli szczęście.

Co do mnie:
Zbyt ambitnie zapakowałem plecak - akumulator anteny aparaty itp. Destabilizowało mnie to strasznie. Spowalniało. Nie raz z danego "chwytu" musiałem rezygnować by poprawić wystająca antenę (złożoną i w pokrowcu) i chwycić się inaczej. Dodatkowe kilogramy dawały się znacznie we znaki. A to nie była aktywacja Równicy.
Mając mniejszą drogę do pokonania - można się bawić w tego typu sprzęty.

pozdrawiam




  PRZEJDŹ NA FORUM